Rok produkcji: | 2012 |
Reżyser: | Joe Wright |
Scenarzysta: | Tom Stoppard |
Gatunek: | (Melo)dramat |
B: Ostatnio zainteresowałam się literaturą rosyjską, dlatego w momencie, gdy usłyszałam, że Anna Karenina wchodzi do kin, zaczęłam planować wyjście na nią. Tak jak C, nie oczekiwałam wiele od tego filmu, mimo to chciałam obejrzeć współczesną interpretację dzieła Tołstoja. Dodatkowo, gdy dowiedziałam się, że reżyser umiejscowił akcję w teatrze, moja obsesja na punkcie theatrum mundi wzmogła zainteresowanie ekranizacją.
C: No i stało się. Oprócz Atlasu Chmur poszliśmy też na Annę Kareninę. Nie spodziewałem się wiele, ponieważ nie miałem żadnej wiedzy o tej historii. Nie znałem również zbyt wielu aktorów (czułem tylko, że Keira Knightley będzie grała dosyć drewnianie).
Film opowiada o spokojnym, ale obchodzącym się bez miłości małżeństwie Anny (Keira Knightley) i Aleksieja (Jude Law) Kareninów. Mąż tytułowej bohaterki jest zajęty pracą, ona natomiast ma spełniać funkcje przykładnej pani domu i ozdoby partnera. Wszystko zmienia się, gdy próbując uratować związek swojego brata (Matthew Macfadyen), Anna poznaje młodego, niezwykle przystojnego hrabiego Wrońskiego (Aaron Taylor-Johnson), w którym zakochuje się z wzajemnością. Drugim ważnym, choć potraktowanym po macoszemu wątkiem, są perypetie Konstantego Lewina (Domhnall Gleeson), mężczyzny, który usiłuje zdobyć serce pięknej księżniczki Kitty (Alicia Vikander).
Styl, jaki panuje w całym filmie, jest barokowo-kiczowaty. Reżyser prezentuje nam mnóstwo szczegółów i symboli (czasami bez większego sensu). Do tego wszystkie dekoracje i stroje (mimo faktu ich teatralności) są po prostu zrobione "na bogato". Co prawda, wygląda to pięknie i "cieszy oko", lecz wolelibyśmy, żeby twórcy skupili się bardziej na psychologii bohaterów niż na scenografii i rekwizytach.
Muzyka Daria Marianellego (Jane Eyre, V jak Vendetta, Pokuta) była przepiękna i monumentalna. Wpisywała się w klimat wielkiej, carskiej Rosji. Walc, którego tańczyli główni bohaterowie, był wspaniały, kojarzył się z utworami Straussa (syna). Jeśli chodzi o grę aktorską, to najlepiej spisał się Jude Law, a jego postać zyskała u nas najwięcej sympatii. Na uwagę zasługują także Domhnall Gleeson oraz Matthew Macfadyen. Zwłaszcza kreacja tego drugiego była wyrazista i pełna humoru, co dodawało filmowi uroku.
Anna Karenina w reżyserii Joego Wrighta jest "przedobrzona". Za dużo w niej teatralizacji, przez co bardzo trudno jest się zżyć z bohaterami, a dodatkowo przeniesienie fabuły na scenę oczyszcza historię od zamierzonego przez Tołstoja realizmu. W jego utworze bohaterowie są żywi, czujemy, że obcujemy z głębokimi psychikami, które równie dobrze mogłyby istnieć wśród nas. W ekranizacji mamy poczucie przesycenia patosem i nic nieznaczącymi metaforami, co sprawia, że traktujemy postaci jak cienie przesuwające się gdzieś na dnie całego świata przedstawionego; musimy odnaleźć je pod grubą warstwą upiększeń i frazesów. Pomysł, jaki miał twórca, był bardzo dobry, jednak jego realizacja nie powiodła się tak, jakbyśmy tego chcieli. Mimo wszystko polecamy ten film osobom, które lubią oglądać obrazy piękne i dopracowane pod względem estetyki do najdrobniejszego szczegółu.
B | C | |
Ocena: | 7/10 | 7/10 |
Zerknijcie do mnie na zakładkę czytam . Zrobiłem Wam małą reklamę ;)
OdpowiedzUsuńDziękujemy. Jest nam bardzo miło :).
UsuńPo filmie wyszłam oczarowana muzyką Marianellego i przepychem kostiumów, dekoracji. A jednak film wydaje się jakby niedokończony, taki, po którym odczuwa się niedosyt. Oczekiwałam pogłębionej analizy charakterów postaci i znalazłam je, ale tylko po części. Idę wypożyczyć Dostojewskiego.
OdpowiedzUsuńLena
Przepraszamy za drobną usterkę i nieumyślne usunięcie Twojego komentarza:
Usuń"*Tołstoja
Lena"
Mój nauczyciel powiedział kiedyś, że Dostojewskiego należy czytać przez Gogola, a Tołstoja przez Dostojewskiego. Książki wszystkich tych autorów mają niezwykłą atmosferę, a choć poruszają tematy trudne ("przeklęte problemy", jak to określił Bachtin), magnetyzują, przyciągają do swojego świata. Tego szukałam w tym filmie i może właśnie dlatego aż tak się zawiodłam - gdybym podeszła do niego jak do każdej innej produkcji, zapewne mój odbiór byłby trochę bardziej pozytywny. Masz rację - "niedokończony" to trafne określenie dla tego filmu.
no bo książkę powinien zekranizować ktoś z europejskiej szkoły filmowej, a nie hollywoodzkiej...
OdpowiedzUsuńTo prawda. Podobnie ma się ekranizacja "Braci Karamazow" - ta rosyjska z 1969 roku jest o wiele lepsza od amerykańskiej z 1958.
UsuńWybieram się na to, wybieram i wybrać się nie mogę!
OdpowiedzUsuńW końcu trafiłam na blog jakichś Krakusów. (:
Pozdrawiam.