23 października 2012

Zakochani w Rzymie

Rok produkcji: 2012
Reżyser: Woody Allen
Scenarzysta: Woody Allen
Gatunek: Komedia romantyczna
Tytuł oryginalny: To Rome with Love








Wczoraj byliśmy w krakowskim Arsie na Zakochanych w Rzymie. Co prawda, minęło już dosyć sporo czasu od jego premiery, ale dotąd nie mieliśmy ani możliwości, ani chęci, żeby na niego pójść. Internet aż huczał od haseł: "Allen się zepsuł", "to już nie to samo", "koszmarny film", a my byliśmy świeżo po seansie Annie Hall i nie chcieliśmy psuć tego świetnego wrażenia, jakie na nas wywarł słynny reżyser. Kiedy w końcu nadarzyła się okazja, z niejakim przestrachem kupiliśmy bilet i weszliśmy do maluteńkiego Salonu, gdzie poza nami był tylko jeden samotny pan w kapeluszu. Kiedy już usadowiliśmy się na wygodnej sofie w ostatnim rzędzie, film rozpoczął się po paru reklamach dźwiękami włoskiej piosenki Volare. I właściwie to był pierwszy moment, kiedy na myśl nasunęły się nam słowa: "oklepane" i "przewidywalne". Gdy na scenie pojawił się policjant i zaczął mówić wprost do kamery, wrażenie, że to już było, jedynie się spotęgowało. Ale dobrze, zacznijmy od fabuły.

Historie są cztery. Młody architekt (Eisenberg) przeżywa miłosną przygodę z przyjaciółką swojej dziewczyny (Grewig), zafascynowaną właściwie wszystkim Monicą (Page). Poznając ją, prowadzi dyskusje na jej temat ze swoim osobistym guru, słynnym architektem Johnem (Baldwin), który właściwie nie do końca jest prawdziwy... Świeżo upieczone małżeństwo (Tiberi i Mastronardi) z małego miasteczka we Włoszech przybywa do Rzymu, by spędzić tu swój miesiąc miodowy, a także by pozostać na dłużej, jeśli tylko mężowi uda się przekonać jego dobrze ustawione wujostwo, by w niego zainwestowało. Niestety, szereg wpadek, takich jak zupełne zgubienie się jego żony w drodze do fryzjera czy niezapowiedziane przyjście prostytutki (Cruz), która pomyliła adres, utrudnił mu to zadanie. Trzeci wątek opowiada o Leopoldzie (Benigni), szarym przedstawicielu klasy średniej, który staje się rozchwytywanym celebrytą. I ostatnia, najdziwniejsza chyba w całym filmie, historia Jerry'ego (Allen), emerytowanego dyrektora opery. Przyjeżdża on do Rzymu wraz ze swoją żoną, aby poznać przyszłych teściów córki. Przy okazji odkrywa, iż ojciec narzeczonego (Armiliato) ma niezwykły głos, niestety tylko pod... prysznicem. 





Każda historia na samym początku zapowiadała się ciekawie. Niestety, wraz z upływem czasu, film tracił werwę - odnieśliśmy wrażenie, że reżyser był coraz bardziej zmęczony i w pewnym momencie stwierdził, że chce to po prostu skończyć. I tyle. Już pomijając fakt, iż wątki nijak się ze sobą nie wiązały - chyba że dla kogoś wystarczającym spoiwem jest Rzym jako miejsce wydarzeń - to potraktowane zostały po macoszemu; były infantylne, porozciągane z każdej strony. Mimo całkiem dobrego aktorstwa (pochwały należą się przede wszystkim Benigniemu i Baldwinowi), pewnych scen nie dało się uratować; niejednokrotnie były one zwyczajnie przegadane. Wszystkiemu powyżej nie pomógł też po prostu bałagan. Film jest bardziej chaotyczny niż Pulp Fiction (z tym, że tu eksperyment się nie udał). Gdyby rozpatrywać go jako cztery zgrabne etiudki filmowe, każda z nich byłaby całkiem udana i przyjemna. Pomieszanie ich bez żadnego powodu jest po prostu bez sensu.

Postać pseudointelektualistki, którą grała Ellen Page, jest nadzwyczajnie nudna i irytująca. Po oglądnięciu paru filmów Allena nic w niej już nie zaskakuje. (Z drugiej strony, może zabieg ten ma za zadanie pokazać, jak bardzo naiwny jest mężczyzna zakochujący się w Monice). Miało być lekko, zabawnie, z nutką sarkazmu, a wyszło nieciekawie i rozwlekle. Oczywiście, zdarzają się lepsze momenty (zwłaszcza te z Benignim i Cruz), ale jest ich jak na lekarstwo. 

Chcielibyśmy móc powiedzieć, że filmy Woody'ego Allena wciąż są na poziomie i że jako jeden z nielicznych reżyserów tworzy komedie, które śmieszą, a jednocześnie pozostają trafną krytyką współczesnego świata, ukrytą w sarkazmie bohaterów. Tak niestety nie jest. O ile O północy w Paryżu to film pełen magii i swoistej atmosfery, Zakochani w Rzymie stanowią zlepek niewykorzystanych pomysłów, przyćmionych przez dłużące się rozmowy (wyjątkiem jest wątek przypadkowego celebryty, który uważamy za nietypowy i interesujący). Gra aktorska i cudowne widoki Rzymu stanowią nieliczne plusy tego filmu, co jednak nie wystarcza, by film uznać za dobry. 


B C
Ocena: 5/10 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się swoją opinią dotyczącą recenzji z innymi!