8 czerwca 2013

Hugo i jego wynalazek

Rok produkcji: 2011
Reżyser: Martin Scorsese
Scenarzysta: John Logan
Gatunek: Fantasy, przygodowy, familijny
Oryginalny tytuł: Hugo
Plakat filmu: Hugo i jego wynalazek








Na ten film nigdy jakoś szczególnie nie miałem ochoty. Sacha Baron Cohen, którego dotąd kojarzyłem głównie z roli Borata oraz stylistyka przypominająca Ekspres Polarny, a także atmosfera takiego dziwnego steampunku jakoś szczególnie mnie nie przekonywały. Ogromnie się myliłem. I straszliwie tego żałuję.

Na paryskim dworcu Montparnasse mieszka Hugo Cabret (Asa Butterfield) - chłopiec, który jest sierotą. Jego zadaniem jest pilnowanie, aby wielki zegar na dworcowej wieży zawsze działał. Po ojcu została mu tylko jedna pamiątka - automaton, rodzaj robota, który za pomocą mnóstwa trybików i kół zębatych wykonywał zaprojektowaną czynność. Ponieważ chłopiec głęboko wierzy, że w trzewiach maszyny jest zakodowana specjalnie dla niego wiadomość od ojca, robi wszystko, aby naprawić urządzenie. Ponieważ właściwie nie ma żadnego źródła utrzymania, zajmuje się podkradaniem różnych rzeczy do jedzenia oraz części do robota. Na takiej kradzieży przyłapał go właściciel budki z zabawkami - Georges Méliès (Ben Kingsley), który odebrał mu wszystkie ukradzione części, a na dokładkę wziął też notatnik ze szkicami poszczególnych modułów maszyny. Żeby go odzyskać, Hugo zaczyna śledzić Georgesa, aż do jego domu, gdzie poznaje jego żonę (Helen McCrory) oraz córkę (Chloë Grace Moretz). Jeżeli nie wiecie, kim jest Georges Méliès (jest to postać historyczna), nie googlujcie tego teraz. Zepsujecie sobie niespodziankę.


Film (choć pierwsze pół godziny na to nie wskazuje ani trochę) jest hołdem dla początków kina. Pojawiają się odwołania do braci Lumière oraz pierwszego studia filmowego. Pojawiają się też odnośniki do kilku filmów niemych (eksponowana scena wiszenia ze wskazówki zegara też pochodzi z jednego z nich). Główny bohater został zainspirowany przez kino, a cała historia pięknie domyka się filmowo-techniczną klamrą. 

Klimat jest po prostu niesamowity. Przez całą produkcję czuje się jakby się było w wielkim, bogatym w doznania śnie. Estetyka przywodzi na myśl bardzo stary album ze zdjęciami, w którym występują fotografie w dwóch kolorach: sepii i wyblakłym granacie. Cały film daje się opisać za pomocą tych dwóch kolorów. Oprócz tego wszyscy mówią mi, że produkcja posiada elementy steampunku. Rzeczywiście, po zwiastunach można by się tego spodziewać, ale to wrażenie wynika z tego, że pokazuje się głównie elementy zegara. Moim zdaniem życie Hugona może tak wyglądać naprawdę, a produkcja składnia się raczej ku byciu filmem quasi-historycznym niż steampunkową opowieścią.

Najgorsze jest to, że niedawno widziałem Wielkiego Gatsby'ego. Film również osadzony w latach dwudziestych, ale nakręcony bez umiaru i smaku. Baz Luhrmann mógłby od Martina Scorsese się mnóstwo nauczyć. Uważam, że gdyby Scorsese dostał możliwość nakręcenia adapatacji dzieła Fitzgeralda w tym właśnie stylu, co Hugo, wyszedłby film wybitny (tak jak ten).


Wszyscy aktorzy spisali się wyśmienicie, wszystkie role są na miejscu, ciekawe i warte zapamiętania. Najbardziej jednak podobał mi się Christopher Lee jako antykwariusz zajmujący się znajdowaniem nowych domów dla książek. Rola marginalna, a jakże głęboka. Chloe Grace Moretz za to bardzo przypominała mi młodą Emmę Watson. Życzę jej, aby jej kariera rozwinęła się tak samo dobrze.

Film jest cudowny. Jego estetyka jest spójna, a scenariusz nie tyle jest sensowny, co po prostu chwyta za serce. Aktorstwo powala, a jednocześnie została zachowana proporcja między postaciami poważnymi (Georges'a), a komediowymi (nadzorca na stacji kolejowej - Sacha Baron Cohen). Film z uwagi na swój brak brutalności jest też idealnym kinem familijnym, ale nie takim głupawym, a takim, po którym zostaje coś więcej. Filmem jestem zachwycony. Polecam.


B C
Ocena: -/10 9/10

1 komentarz:

Podziel się swoją opinią dotyczącą recenzji z innymi!