8 lipca 2013

Star Trek

Rok produkcji: 2009
Reżyser: J. J. Abrams
Scenarzysta: Alex Kurtzman, Roberto Orci
Gatunek: Sci-fi, sensacyjny
Plakat filmu: Star Trek







Kiedy następnym reżyserem Gwiezdnych wojen został J. J. Abrams wszyscy ortodoksyjni fani tej wspaniałej serii powiedzieli, że to zgroza i jakieś tragiczne nieporozumienie, aby człowiek odpowiedzialny za bardzo dobry reboot Star Treka dostał do rąk losy filmu, który stanowi dla niego konkurencję (wszyscy wiedzą, że członkowie obu fandomów się nienawidzą). Mimo tego, że jestem ogromnym fanem Star Wars, postanowiłem zapoznać się z dziełem Abramsa i, trochę wbrew własnemu sumieniu, dać mu szansę.

Film rozpoczynamy razem z załogą USS Kelvin, badającej dziwną czarną dziurę. Z tej anomalii czasoprzestrzennej wyłania się romulański statek (nie jest istotne w tym miejscu, kim są Romulanie), który zaczyna ostrzał. Kapitan Kelvina postanawia rozpocząć negocjacje w sprawie przerwania ognia. Podczas nich otrzymuje bardzo dziwne pytanie: gdzie jest Spock? Kiedy nie udziela na nie odpowiedzi (bo nie ma pojęcia, kim jest poszukiwany), zostaje zabity i jego obowiązki przejmuje zastępca - George Kirk (Chris Hemsworth). Postanawia on zakończyć swój żywot w samobójczym i bohaterskim starciu, podczas gdy reszta załogi (w tym jego żona (Jennifer Morrison)) i jeszcze nienarodzony syn) mają uciekać w kapsułach ratunkowych. Okazuje się, że noworodek dostaje po dziadku imię - Tyberius.


Następnie przenosimy się kilka lat w przód, kiedy niesforny James Tyberius Kirk (Chris Pine) podwędza swojemu wujkowi samochód, żeby się przejechać. Następny przeskok i już widzimy, jak wszczyna bójkę w barze, podczas której daje się zauważyć dowódcy stacjonującego niedaleko statku Gwiezdnej Floty. Dostaje wtedy propozycję wstąpienia do jej szeregów. Ponieważ zostaje to umotywowane gadką o bohaterstwie ojca, decyduje się na ten krok. Już pierwszego dnia poznaje doktora Leonarda McCoya (Karl Urban), który staje się jego najlepszym przyjacielem i Nyotę Uhurę (Zoe Saldana), uważającą go za wyjątkowo bezczelnego dupka.

Od lewej: Ciamajda, Maciej Dorociński, Ashens, Dredd i Harold
Ktoś, kto dotarł do tego miejsca, może sobie zadać pytanie: no dobra, ale gdzie jest Spock (Zachary Quinto)? Jego historia jest retrospekcją opowiadającą o trudnym dzieciństwie na Wolkanie, gdzie prześladowano go przez to, że jego matka była człowiekiem. Postanawia on po ukończeniu szkoły nie zostawać na rodzinnej planecie, a wstąpić do Gwiezdnej Floty, gdzie po pewnym czasie zostaje jednym ze szkoleniowców.

Dalszy ciąg filmu opowiada o wojnie toczonej z tym samym romulańskim statkiem, co na początku, oraz odpowiada na pytanie: dlaczego im tak bardzo zależy na Spocku? Bardzo ciekawym wątkiem jest tu przenoszenie się w czasie, które jest właściwie motorem napędowym dalszych wydarzeń.

Moja refleksja na temat Enterprise: ten kształt nie daje się niczym opisać
(nawet jako rozgnieciony hamburger z oliwką). To chyba świadczy o czyimś geniuszu.
Historię statku USS Enterprise znam tak, jak każdy trochę zorientowany w science fiction. Członków załogi zaś kojarzę głównie z memów internetowych i parodii. Niemniej jednak, umiem wskazać, kto kogo lubi i kto tam dowodzi. Tym większe było moje zdziwienie, gdy okazało się, że w tym filmie pierwszym kapitanem Enterprise wcale nie jest Kirk, tylko Spock. Wynika to z (odkrytego przeze mnie trochę później) faktu, że wydarzenia te toczą się w rzeczywistości alternatywnej do wydarzeń z serialu. Jest to jednocześnie bardzo ciekawy reboot, jak i zmieniający rzeczywistość sequel. Okazuje się więc, że historia jest ciekawa zarówno dla ludzi znających serial na wylot, jak i dla tych, dla których jest to pierwsza styczność z tym uniwersum.

Moim zdaniem, wszyscy aktorzy zostali dobrani fantastycznie. Pine jako nowy Kirk jest wyjątkowo przystojny i bezczelny jednocześnie. Quinto jako Spock na początku nie daje się lubić i dopiero potem dochodzimy do wniosku, że on przecież taki miał być. Urban jako McCoy to klasa sama w sobie, a Saldana jako Uhura również bardzo wyraziście gra swoją postać. W każdej załodze trafi się również jakiś wesołek. Tutaj tę rolę pełni świetny angielski komik Simon Pegg jako nerd-mechanik Montgomery Scotty. Do tego jeszcze w załodze są: John Cho jako Hikaru Sulu (steruje statkiem) oraz Anton Yelchin jako Pavel Checkov (jakiś rodzaj astronawigatora, który mówi ze śmiesznym rosyjskim akcentem). Cała grupa po prostu bardzo daje się lubić i tworzy świetną drużynę. Do tego pojawiają się jeszcze w krótkich rolach sławy wymienione przeze mnie na początku oraz Winona Ryder Leonard Nimoy (jako stary Spock!), Bruce Greenwood oraz Eric Bana (jako główny zły).

Uciekaj, bo zaraz przyjdzie jakaś wampa.
Muzyka skomponowana przez Michaela Giacchino przywodzi na myśl tę z Gwiezdnych Wojen. I jest to moim zdaniem duży komplement. Widać, że Giacchino postanowił trochę ponaśladować Johna Williamsa i stworzyć osobny motyw do prawie każdej sceny, używając do tego celu bardzo wielu brzmień orkiestry symfonicznej, skupiając się jednocześnie na smyczkach. Ścieżka dźwiękowa fantastycznie podkreśla klimat tego, co jest na ekranie, a jednocześnie nie dominuje tam, gdzie nie trzeba (tak jak to czasem dzieje się u Zimmera).

Film zrobił na mnie ogromne wrażenie. Nie znałem dobrze tego świata i mimo wzajemnych animozji dwóch grup fanów czuję się bardzo zaciekawiony tym, co będzie dalej. Na pewno w najbliższym czasie dostaniecie recenzję drugiej części tej serii. Mogę powiedzieć, że dzięki Abramsowi Star Trek zyskał nowego miłośnika.


B C
Ocena: -/10 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się swoją opinią dotyczącą recenzji z innymi!