6 października 2013

Nieśmiertelny

Rok produkcji: 1986
Reżyser: Russell Mulcahy
Scenarzysta: Larry Ferguson, Gregory Widen, Peter Bellwood
Gatunek: Fantasy
Oryginalny tytuł: Highlander
Plakat filmu: Nieśmiertelny






Trochę się boję, ale zawsze tak mam, kiedy zabieram się za recenzowanie legendy kina, o której nie mam fanowskiej wiedzy, ani zdania, że jest najlepszym filmem na świecie. Highlander, powstały w 1986 roku, to wysokobudżetowa historia z prostym, ale bardzo przemyślanym scenariuszem. Sama akcja toczy się w kilku paralelnych rzeczywistościach, a niektóre cytaty praktycznie weszły do języka potocznego („There can be only one”).

Ktoś miał naprawdę dziwny pomysł. Wsadzić w jednym filmie Christophera Lamberta, dać mu jako mentora byłego Jamesa Bonda, a potem nakręcić kilka walk na miecze we współczesnym Nowym Jorku, a kilka w XVI - wiecznej Szkocji. A potem jeszcze znaleźć wspólny mianownik, który miałby to połączyć.

Connor MacLeod z klanu MacLeod (Christopher Lambert) wiedzie sobie normalne życie na szkockim zamku. Niestety, trzeba jednak wyruszyć na wojnę z innym klanem, podczas której Connor omal nie ginie. Z tym, że "omal" jest tu trochę na wyrost, ponieważ jest nieśmiertelny. Kiedy inni ludzie się o tym dowiadują, postanawiają go wygnać. Żyjącego na jakimś odludziu ze swoją kobietą znajduje go Juan Ramirez (Sean Connery). Zaczyna uczyć go szermierki i tłumaczyć mu, kim są nieśmiertelni. Wyjaśnia mu też mnóstwo zasad, m.in. „nieśmiertelnego można zabić jedynie poprzez odcięcie mu głowy”, „ten, który zostanie ostatni, wygra wielką nagrodę” albo „nie wolno walczyć na świętej ziemi”. W tym samym czasie opowiadana jest historia Russella Nasha z Nowego Jorku, który zabija mieczem jakiegoś gościa w garażu podziemnym i przejmuje jego moc. Fabuła, im bardziej się ją tłumaczy, tym głupiej brzmi, dlatego na tym skończę. Szczerze? Mamy stylistyczny miks, w którym jest też kilka historycznych nieścisłości, ale całość współgra zadziwiająco dobrze. 


Główny bohater na samym końcu ma jakieś 500 lat, a wygląda dalej na mniej więcej 30. Christopher Lambert spisał się, portretując tę postać człowieka, który przeżył praktycznie wszystko. W Szkocji jest nieokrzesany, mówi fatalnie i patrzy się na wszystkich spode łba. W późniejszych czasach jest już bardziej elegancki, ale jednocześnie bardziej doświadczony i zmęczony. Jego maniera grania miejscami rzeczywiście przypomina drewno, ale po pierwsze - to nie miał być nigdy bardzo poważny dramat, tylko film rozrywkowy, a po drugie - ta rola jest bardzo kompleksowa i skomplikowana. Poza tym, jest to rola, po której naprawdę zaczął być znany na całym świecie, a nie tylko w rodzimej Francji.

Głównego złego - Kurgana - gra Clancy Brown. Jest bardzo przerysowany i właściwie nie jestem pewien, czy na pewno taki był zamysł twórców. Mówi ciężkim, prawie „growlowym” głosem, wyrzucając z siebie słowa z niesamowitą szybkością. Ma za to świetną charakteryzację. Wszystkie kobiety w filmie to typowe „ślicznotki”, dlatego ciężko cokolwiek więcej o nich powiedzieć. No i na koniec Ramirez. Ktoś miał bardzo dziwny pomysł, żeby najbardziej szkockiego aktora na świecie obsadzić w jedynej roli nie-Szkota w całym filmie. Niemniej jednak, na tle bardzo wyraźnego akcentowania Lamberta rzeczywiście wypada mniej szkocko. 


Efekty dźwiękowe w wielu miejscach odstają od poziomu i przypominają raczej kreskówkę niż poważny film. Muzykę napisał zespół Queen i trzeba przyznać, że właściwie gdyby nie ona, film mógłby się zagubić w gąszczu sobie podobnych. Sprawia ona, że do klimatu bardzo dobrego blockbustera dochodzą jeszcze rockowe rytmy. Nieoficjalny soundtrack wydany w 1986 roku pod tytułem Princess of the Universe zawiera 12 utworów z czego trzy bonusowe, a kilka nieużytych w filmie. Szkoda trochę jednak, że nie zawsze ścieżka dźwiękowa komponuje się z obrazem, a oprócz tego jest jej naprawdę niewiele. Cała reszta muzyki, czyli zwyczajne „zapychacze”, napisane przez kogoś innego, brzmią po prostu wyjątkowo płytko w porównaniu do naprawdę cudownych i pełnych artyzmu utworów Freddy'ego Mercury'ego.

Efekty specjalne niestety zestarzały się okrutnie. Błyskawice albo psychodeliczne wzory podczas przejmowania mocy w większości zostały narysowane na kliszy filmowej i nie dotrzymują kroku całej reszcie filmu (był to rok 1986; Gwiezdne Wojny miały już trzy części, więc efekty naprawdę były wystarczająco rozwinięte, aby tego tak nie robić). 

Polski tytuł to Nieśmiertelny, a oryginalny to Highlander, co tłumaczy się jako góral i chyba lepiej oddaje istotę tego, że jest to historia Connora MacLeoda. Wokół Highlandera powstało gigantyczne społeczeństwo fanów, dla których oprócz wyjątkowo, hmm..., nazwijmy to eufemistycznie „nietrzymającego się klimatu” Highlendera II powstały jeszcze trzy kolejne filmy, dwa seriale aktorskie, dwa animowane, trochę komiksów, mnóstwo książek oraz kilka gier. Ja osobiście nie widzę w nim aż tak wiele. Uważam, że jest to raczej po prostu dobry film akcji, blockbuster, który ma swój wyrazisty klimat oraz historię, i zapewne jest jednym z lepszych z tego okresu.


B C
Ocena: -/10 7/10

1 komentarz:

  1. Dla mnie Highlander był bardzo ważny. Tak ważny że nie chciałbym oglądać go po tylu latach, by nie zepsuć sobie tego cudownego obrazu sprzed lat. Queen, Lambert, Connery, świetny scenariusz, wspaniała opowieść o prastarym rodzie, okrutny Kurgan panoszący się po ulicach Nowego Jorku. Ten film powinien być zamkniętą opowieścią. Niestety producenci poczuli zapach pieniędzy który przyszedł razem z sukcesem części pierwszej i wszystko zepsuli kręcąc kolejne. Ośmieszyli tylko przez to całą historię

    OdpowiedzUsuń

Podziel się swoją opinią dotyczącą recenzji z innymi!