Rok produkcji: | 2012 |
Reżyser: | Sacha Gervasi |
Scenarzysta: | John J. McLaughlin |
Gatunek: | Biograficzny, dramat |
B: O Hitchocku (reżyserze) od dawna mówi się wiele. Tylko kwestią czasu było utworzenie wysokobudżetowego filmu poświęconego jego biografii. Ten, o którym teraz mówimy, dotyczy Psychozy - najsłynniejszego dzieła tego twórcy. Wydawałoby się, że historia o tym traktująca, w zestawieniu z genialną obsadą, ma wszystko, by film na niej oparty stał się może nie arcydziełem, ale przynajmniej bardzo dobrą produkcją. W tym przypadku jednak czegoś zabrakło.
C: Każdemu w życiu kiedyś przyjdzie oglądnąć film, na który bardzo się "napalił", bo widział starania obsady/ dystrybutora/ scenarzysty/ reżysera. Czasami w tego typu sytuacji zdarzy się, że film będzie po prostu średni, przez co całe "napalenie się" skończy się złością na wyżej wymienionych ludzi. Ja tak na przykład miałem z Niesamowitym Spider-Manem, filmem całkiem dobrym, ale obiecującym więcej, niż jest w stanie dać. Tak niestety też jest z Hitchcockiem.
Film opowiada o latach 1959-1960: od premiery Północ - północny zachód do pierwszego seansu Psychozy. W 1959 Alfred Hitchcock (Anthony Hopkins) był już uznanym reżyserem z wieloma nagrodami. Ludzie go lubili i wiedzieli, czego się spodziewać po jego filmach. On sam jednak nie był z tego powodu zadowolony. Chciał poczuć to, co podczas kręcenia swoich pierwszych dzieł: nieskrępowaną wolność z jednej strony, a z drugiej motywację do kombinowania z uwagi na niski budżet. W tym celu razem ze swoją żoną (Helen Mirren) zaczął poszukiwać materiału do nowatorskiego scenariusza. Jej propozycją jest szkic ich wspólnego przyjaciela, który Hitch określa mianem "martwego płodu", jego zaś ekranizacja książki pod tytułem Psychoza. Wszyscy dookoła mówią mu, że to szaleństwo, że nie wolno ekranizować tak brutalnych dzieł, że ta książka jest bez sensu oraz inne tego typu pełne oburzenia zdania. On jednak widzi w tej powieści potencjał. Wszyscy wiemy, jak to się skończyło: Psychoza okazała się jednym z jego najlepszych filmów, a jego kariera dopiero się zaczęła.
Dochodzenie do tego, jak powstał tak ciekawy film, powinno być fascynujące. Wątki, które zostały przedstawione pobocznie, powinny zamykać się w jakąś rozsądną całość. Tak nie jest. Dzieło jest do bólu przewidywalne, nudne i płaskie. Nie ma żadnego punktu kulminacyjnego. Bardzo dziwi mnie jeszcze jedna rzecz: film zaczął się od sceny, w której Hitchcock stał i popijał herbatę. Sugerowało to, że jest on narratorem. Później jednak ten pomysł już nie został przywrócony.
Od strony aktorskiej nie można nic zarzucić. Czytałem wcześniej, że Hopkins wypadł przeciętnie, albo że w ogóle nie gra. Uważam, że wypadł świetnie - on nie gra Hitchcocka - on nim jest. Wygląda i mówi tak jak on. Po prostu fantastycznie! A Helen Mirren jako żona Hitcha wypadła jeszcze lepiej. Bardzo pogłębiła relacje między postaciami, o których raczej się nie mówi. Tak jak zostało stwierdzone na końcu: wszyscy patrzą na Hitchcocka, a nikt nie zauważa żony, która cały czas stała obok. (Zresztą, można do odnieść do większości małżeństw, gdzie jedna z dwójki osób jest słynna, a druga stoi w jej cieniu). Bardzo dobrze zagrała także Scarlett Johannson (Janet Leigh), na której zawsze można polegać, jeśli chce się swojemu filmowi dodać szczypty uroku i fantazji.
C: Ta produkcja to niesamowite rozczarowanie. Jest nudna, płaska, a do tego po wyjściu z kina ma się posmak, który można określić jako: "Co mogło pójść nie tak? Przecież wszystko było świetne. Dlaczego z połączenia genialnych elementów wyszła przeciętna 'jednorazówka'?"
B: Mam wrażenie, że z niewielkimi zmianami scenariusz do tego filmu można potraktować jak uniwersalny podkład pod fabułę do wszelkiego rodzaju biografii o reżyserach. Coś w stylu kinowego gotowca, w którym po dodaniu paru elementów tu i ówdzie powstanie znośne dziełko, niedające jednak nic od siebie. (Mam ochotę tu napisać piękne porównanie o kupionej prezentacji na maturę z polskiego :D). Można coś takiego zrobić, można nawet pójść do kina i to obejrzeć - pytanie jednak brzmi: "po co?". W jakim celu mamy oglądać coś, co jest najzwyczajniej w świecie wtórne i przeciętne? Najgorsze jest jednak to, że nie można czemuś takiemu zbyt wiele zarzucić, nie można zrównać tego z błotem - jest to na tyle przeciętne, że nie wywołuje żadnych większych emocji - no może oprócz lekkiego rozczarowania. Cóż, miejmy nadzieję, iż zarówno Hopkins, jak i Mirren, zrehabilitują się i w najbliższym czasie zagrają w lepszych produkcjach.
C: Każdemu w życiu kiedyś przyjdzie oglądnąć film, na który bardzo się "napalił", bo widział starania obsady/ dystrybutora/ scenarzysty/ reżysera. Czasami w tego typu sytuacji zdarzy się, że film będzie po prostu średni, przez co całe "napalenie się" skończy się złością na wyżej wymienionych ludzi. Ja tak na przykład miałem z Niesamowitym Spider-Manem, filmem całkiem dobrym, ale obiecującym więcej, niż jest w stanie dać. Tak niestety też jest z Hitchcockiem.
Film opowiada o latach 1959-1960: od premiery Północ - północny zachód do pierwszego seansu Psychozy. W 1959 Alfred Hitchcock (Anthony Hopkins) był już uznanym reżyserem z wieloma nagrodami. Ludzie go lubili i wiedzieli, czego się spodziewać po jego filmach. On sam jednak nie był z tego powodu zadowolony. Chciał poczuć to, co podczas kręcenia swoich pierwszych dzieł: nieskrępowaną wolność z jednej strony, a z drugiej motywację do kombinowania z uwagi na niski budżet. W tym celu razem ze swoją żoną (Helen Mirren) zaczął poszukiwać materiału do nowatorskiego scenariusza. Jej propozycją jest szkic ich wspólnego przyjaciela, który Hitch określa mianem "martwego płodu", jego zaś ekranizacja książki pod tytułem Psychoza. Wszyscy dookoła mówią mu, że to szaleństwo, że nie wolno ekranizować tak brutalnych dzieł, że ta książka jest bez sensu oraz inne tego typu pełne oburzenia zdania. On jednak widzi w tej powieści potencjał. Wszyscy wiemy, jak to się skończyło: Psychoza okazała się jednym z jego najlepszych filmów, a jego kariera dopiero się zaczęła.
Dochodzenie do tego, jak powstał tak ciekawy film, powinno być fascynujące. Wątki, które zostały przedstawione pobocznie, powinny zamykać się w jakąś rozsądną całość. Tak nie jest. Dzieło jest do bólu przewidywalne, nudne i płaskie. Nie ma żadnego punktu kulminacyjnego. Bardzo dziwi mnie jeszcze jedna rzecz: film zaczął się od sceny, w której Hitchcock stał i popijał herbatę. Sugerowało to, że jest on narratorem. Później jednak ten pomysł już nie został przywrócony.
Od strony aktorskiej nie można nic zarzucić. Czytałem wcześniej, że Hopkins wypadł przeciętnie, albo że w ogóle nie gra. Uważam, że wypadł świetnie - on nie gra Hitchcocka - on nim jest. Wygląda i mówi tak jak on. Po prostu fantastycznie! A Helen Mirren jako żona Hitcha wypadła jeszcze lepiej. Bardzo pogłębiła relacje między postaciami, o których raczej się nie mówi. Tak jak zostało stwierdzone na końcu: wszyscy patrzą na Hitchcocka, a nikt nie zauważa żony, która cały czas stała obok. (Zresztą, można do odnieść do większości małżeństw, gdzie jedna z dwójki osób jest słynna, a druga stoi w jej cieniu). Bardzo dobrze zagrała także Scarlett Johannson (Janet Leigh), na której zawsze można polegać, jeśli chce się swojemu filmowi dodać szczypty uroku i fantazji.
C: Ta produkcja to niesamowite rozczarowanie. Jest nudna, płaska, a do tego po wyjściu z kina ma się posmak, który można określić jako: "Co mogło pójść nie tak? Przecież wszystko było świetne. Dlaczego z połączenia genialnych elementów wyszła przeciętna 'jednorazówka'?"
B: Mam wrażenie, że z niewielkimi zmianami scenariusz do tego filmu można potraktować jak uniwersalny podkład pod fabułę do wszelkiego rodzaju biografii o reżyserach. Coś w stylu kinowego gotowca, w którym po dodaniu paru elementów tu i ówdzie powstanie znośne dziełko, niedające jednak nic od siebie. (Mam ochotę tu napisać piękne porównanie o kupionej prezentacji na maturę z polskiego :D). Można coś takiego zrobić, można nawet pójść do kina i to obejrzeć - pytanie jednak brzmi: "po co?". W jakim celu mamy oglądać coś, co jest najzwyczajniej w świecie wtórne i przeciętne? Najgorsze jest jednak to, że nie można czemuś takiemu zbyt wiele zarzucić, nie można zrównać tego z błotem - jest to na tyle przeciętne, że nie wywołuje żadnych większych emocji - no może oprócz lekkiego rozczarowania. Cóż, miejmy nadzieję, iż zarówno Hopkins, jak i Mirren, zrehabilitują się i w najbliższym czasie zagrają w lepszych produkcjach.
B | C | |
Ocena: | 6/10 | 6/10 |
Jedna z niewielu recenzji dotyczących "Hitchcocka" z którą się zgadzam. Też byłem rozczarowany, zwłaszcza nastawiony lekturą dziesiątek pozytywnych opinii. Dobrze zrobiony film, zabrakło tylko tej iskry ;)
OdpowiedzUsuń