11 lipca 2013

Iluzja

Rok produkcji: 2013
Reżyser: Louis Letterier
Scenarzysta: Boaz Yakin, Edward Ricourt, Ed Solomon
Gatunek: Heist movie
Oryginalny tytuł: Now you see me
Plakat filmu: Iluzja








Dziwnym trafem wszystko, co czytałem przed premierą, było do tego filmu negatywnie nastawione. Bardzo dużym atutem była jednak dla mnie niesamowita obsada. Do tego, po obejrzeniu trailera doszedłem do wniosku, że pomysł jest świetny i przecież ciężko byłoby go zepsuć.

Wyobraźcie sobie książkę. Kryminał. Taki, jaki mogła napisać Agatha Christie. Jest osiem osób. Jedna ginie. Detektyw szuka odpowiedzi na pytanie: kto zlecił morderstwo? Po przeczytaniu jakichś pięciuset stron dochodzicie do wniosku, że dalej nie wiecie nic, stoicie w punkcie wyjścia i do tego jeszcze zginęły kolejne dwie osoby. I nagle... ni w pięć, ni w dziewięć, wstaje jeden człowiek i mówi: "Ja to zrobiłem". Po to się serwuje jakąś zagadkę, żeby obserwować dochodzenie do prawdy, żeby widzieć przesłanki, eliminować kolejnych podejrzanych, dopasowywać poszczególne wydarzenia do potencjalnych sprawców. Jeżeli pozbawi się zagadkę tych elementów, to gonienie tego metaforycznego króliczka przestaje mieć sens. Nic nie wynika z niczego. I tak właśnie skonstruowany jest ten film.

Na początku poznajemy czworo iluzjonistów. Pierwszy z nich to Daniel Atlas (Jesse Eisenberg). Jego domeną są sztuczki z kartami. Do tego, jest niebywale charyzmatyczny i bezczelny, a jego historie z kobietami w tym światku przeszły do legendy. Następnym członkiem jest Merritt McKinney (Woody Harrelson) - mentalista i hipnotyzer, oraz mistrz wyciągania od ludzi pieniędzy. Trzecim iluzjonistą w grupie jest Jack Wilder (Dave Franco) - człowiek bardzo zwinny, co pozwala mu być tak samo dobrym magikiem, jak i kieszonkowcem. Kobiecą część grupy stanowi Henley Reeves (Isla Fisher), prowadząca własne show, w którym musiała uwolnić się z akwarium pełnego wody. Wszyscy oni dostają po jednej karcie tarota z wypisaną datą i adresem. Po spotkaniu się tam otrzymują wspólne zadanie do wykonania.

Od prawej: Mark Zuckerberg, Haymitch Abernathy, Myrtle Wilson i brat Zielonego Goblina.

Rok później, już jako Czworo Jeźdźców, zasponsorowani przez potentata na rynku ubezpieczeń, Arthura Tresslera (Michael Caine), mają występ w Las Vegas. Podczas niego ich popisowym numerem jest kradzież trzech milionów euro z banku w Paryżu. Jak to zrobili? Skąd wiedzieli, jaki bank wybierze publiczność? Skąd się potem te pieniądze wzięły wieleset kilometrów dalej? Na te wszystkie pytania próbują odpowiedzieć sobie: agent FBI Dylan Rhodes (Mark Ruffalo) oraz agentka Interpolu Alma Dray (Mélanie Laurent). Współpracuje z nimi demaskator iluzjonistów, który doprowadził już do upadku największych ,niszcząc ich na oczach widzów - Thaddeus Bradley (Morgan Freeman).

"-Ja cię nie kocham.
-Ja ciebie też.
-I na pewno pod koniec filmu nie będziemy razem.
-Nie dopuszczę do tego".
Uff. Jest skomplikowanie, a to dopiero początek. Dalsza akcja obfituje w mnóstwo kolejnych numerów iluzjonistycznych przeplatanych pościgami i strzelaninami, a także demaskowaniem następnych sztuczek. Wszystko w szaleńczym tempie dąży do ostatecznego rozwiązania, które jest (delikatnie rzecz ujmując) rozczarowujące. Końcowy twist jest nieprzewidywalny, co sprawia, że jest głupi. Tak. Dokładnie tak. Narzekam na nieprzewidywalność. Nic, absolutnie nic, nie wskazuje na to, że się stanie, co się stało. A tak fabuły konstruować nie wolno. To jest obrażanie inteligencji widza, który przez cały film zastanawia się kto za tym stoi, i podrzucanie mu jakiegoś nic nietłumaczącego ochłapu. Poza tym, gdzieś do 1/3 wszystkie sztuczki magików są demaskowane przez Bradleya. Później zaś ten wątek się gdzieś gubi i dalej widzimy mnóstwo tricków, które wydają się niewykonalne. I zapewne takie są, ponieważ nikt ich do końca filmu nie wytłumaczy.

Tak właśnie czuje się widz w czasie ostatniej sceny filmu.
Aktorzy są świetni. Swoim naturalnym wdziękiem i zdolnościami ratują większość scen. Eisenberg (którego nie wszyscy lubią) gra tutaj dokładnie tak samo jak w The Social Network i znowu wychodzi mu to świetnie. Harrelson stanowi dla niego naturalną przeciwwagę: hipnotyzer przeciwko człowiekowi z umysłem ścisłym. Starszy i bogatszy o doświadczenie kontra młody i zdolny. Ich słowne przepychanki tworzą najlepsze sceny w filmie. W tym gatunku zawsze pojawia się też ktoś bardzo wysportowany. W tym wypadku jest do Dave Franco, który odpowiada za najlepsze sceny walki. Isla Fischer wprowadza zaś między nimi wszystkimi trochę napięcia. Osobną kategorię stanowią dwaj starsi panowie, którzy, gdziekolwiek się nie pojawią, są bezkonkurencyjni. Freeman jako demaskator, pokazuje się jako człowiek myślący jedynie o pieniądzach i niedający się polubić. Poza tym, przeszkadza głównym bohaterom. Caine jest zaś czarnym charakterem tego filmu. Nie cofnie się przed niczym, żeby osiągnąć swój cel. Daje to podwójne wrażenie, ponieważ dotąd znany był raczej z roli dobrotliwych staruszków, niż wrednych i chciwych biznesmanów.

Od lewej: Lucjusz Fox i Albert Pennyworth. Batman robi zdjęcie.
Wątek miłosny prowadzony między parą policjantów jest niestety naciągany i słaby. Ruffalo jako ciamajdowaty policjant jest naprawdę dobry, choć tworzy mnóstwo momentów, w których człowiek się zastanawia, jak, do ciężkiej choroby, mógł nie zauważyć, że podmieniono mu telefon?

Widzicie, przez ilu scenarzystów została napisana ta historia? Widzicie. Tak właśnie się to ogląda. Co z tego, że film oferuje mnóstwo dobrych rzeczy w warstwie wizualnej? Co z tego, że posiada kilka fajnych scen na początku, kiedy -paf!-  następuje zmiana scenarzysty i całość przestaje trzymać się kupy. Mnóstwo wątków zostaje rozpoczętych i nigdy się nie kończy. W ostatnich dwudziestu minutach nagle pojawia się wątek kluczowy dla fabuły. Drugie pół filmu przypomina świat z piosenki Lecha Janerki: "Jadę na rowerze słuchaj do byle gdzie / Rower mam posłuchaj w taki różowy jazz". Co z tego, że świetni aktorzy próbują tchnąć trochę życia w te postaci (i udaje im się to), kiedy wszystko zostaje zaprzepaszczone tak marnym końcem? Scenariusz jest po prostu okropny. Wygląda jak pisany na kolanie zlepek pomysłów, którego nikt nigdy nie przeczytał od początku do końca i nie zastanowił się czy to razem ma sens. Nie mogę tego filmu polecić. Doprowadzi Was do szału zmarnowanym potencjałem, chaotycznym scenariuszem i niewyjaśnionymi zagadkami.


B C
Ocena: -/10 6/10

2 komentarze:

  1. Zdecydowanie coś dla mnie, szkoda, że od Ciebie otrzymał tak niską ocenę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo po prostu uważam, że nie jest warty oglądnięcia kiedy w gatunku jest tyle lepszych filmów

    OdpowiedzUsuń

Podziel się swoją opinią dotyczącą recenzji z innymi!