28 listopada 2012

Saga Zmierzch: Przed świtem cz. 2.

Rok produkcji: 2012
Reżyser: Bill Condon
Scenarzysta: Melissa Rosenberg
Gatunek: Romans (niektórzy niezbyt trafnie określają to jako horror...)
Oryginalny tytuł: The Twilight Saga: Breaking Dawn - Part 2
Plakat filmu: Saga Zmierzch: Przed świtem cz. 2.










Wybrałam się na ten film w dniu osiemnastki mojej przyjaciółki (tuż po oglądnięciu Atlasu chmur) z szyderczo-ironicznym nastawieniem (okazało się trafne). Zapewne nikomu nie trzeba go przedstawiać - ani zachęcać, ani zniechęcać, dlatego najzwyczajniej w świecie opiszę tu moje wrażenia po seansie.

Jest to kontynuacja Przed świtem - czwartej części Zmierzchu, która podobnie, jak w Harrym Potterze, została podzielona na dwie części. Opowiada ona o małżeństwie Belli (Kristen Stewart) i Edwarda (Robert Pattinson) oraz o wychowywaniu przez nich ich nowo narodzonej córki, Renesmee (Mackenzie Foy). Tym razem główni bohaterowie mają zmierzyć się z rządzącym wśród wampirów klanem Volturi, który uważa, że dziecko Cullenów to młodociany krwiopijca, pozbawiony, jako kilkulatek, jakiejkolwiek kontroli. Przemiana tak młodego człowieka to największa zbrodnia, bardzo surowo karana. Zadaniem Belli i Edwarda oraz ich przyjaciół jest przekonanie Volturi, że Renesmee to pół-człowiek, pół-wampir i że nie stanowi ona zagrożenia.

Zacznijmy od plusów, jako że jest ich niewiele. Przede wszystkim, nowe postaci (sprzymierzeńcy Cullenów z różnych stron świata) dodają filmowi kolorytu. Nie kręci się on dzięki temu tylko wokół głównej pary, jest  bardziej interesujący. Mimo że przedstawienie nowych bohaterów jest bardzo stereotypowe, to właściwie są one największym atutem ekranizacji (zwłaszcza wyróżnia się postać Garretta - w tej roli Lee Pace - który jest naprawdę zabawny i bardzo przystojny). Trafnym posunięciem było odejście od treści książki w scenie starcia z Volturi, co sprawiło, że film zaskoczył także tych, którzy czytali Przed świtem

Mam wrażenie, że twórcy skupili się bardziej na efektach specjalnych niż na czymkolwiek innym. Czołówka filmu jest niezwykle długa i obfita w różne przejścia, zmiany czcionki, kolorów, plamy krwi na krajobrazie, mikro fotografie erytrocytów i inne. Następnie widzimy świat oczami Belli - w dużym powiększeniu i z licznymi szczegółami oglądamy dywan, okno, trawę itd., a także momenty, kiedy z ogromną prędkością biega po lesie  i poluje. Jednak najbardziej komicznym posunięciem jest scena, kiedy uprawia seks ze swoim mężem, i wokół jej głowy pojawiają się "gwiazdy" oraz jaśniejsze plamy.


Dialogi są  w głównej mierze drętwe i naciągane, jak i cały film. Wyjątek stanowi scena z Jacobem i Charliem, kiedy ten pierwszy usiłuje pokazać ojcu Belli, że jest wilkołakiem, a żeby to zrobić, musi się oczywiście rozebrać. Można także zauważyć bardzo dobrą grę Micheala Sheena, który wciela się w postać Aro, Billy'ego Burke'a (Charlie, którego jest o wiele za mało) czy, już wcześniej wspomnianego, Lee Pace'a. Kristen Stewart trochę rzadziej otwiera swoją buzię, jako że Bella w tej części staje się bardziej samodzielna i odważna, dlatego też aktorka ma większe pole do popisu (choć nie wykorzystuje tego w zbyt dużym stopniu). Gra reszty obsady właściwie w żaden sposób nie różni się od poprzednich filmów. 

Nie polecam tego filmu nikomu ani też nikogo nie zniechęcam. Fanom zapewne i tak się będzie podobał, a ci, którzy nie są zainteresowani, nie pójdą do kina. Ciężko jest powiedzieć, co ta historia ma w sobie, że tak wiele osób się nią fascynuje, że - pomimo swoich wszystkich wad, tych bardziej i mniej oczywistych - ciekawi się nią tak dużo ludzi. Ja sama do fanów nie należę (myślę, że jestem odrobinę za stara), jednak nie dziwię się aż tak bardzo tym, którzy nimi są, zwłaszcza, że większość z nich to nastolatki. 
B
Ocena: 4/10

5 komentarzy:

  1. Przeczytałam wszystkie książki Meyer, gdy jeszcze nie było tak wielkiego szału na ich punkcie, bo lubię fantastykę i motyw zakazanej miłości. O ile przez nie przebrnęłam, bo momentami było zabawnie, romantycznie i szybko się czytało, o tyle filmy są dla mnie pomyłką... Na ,,Zaćmieniu" popłakałam się ze śmiechu już na początku filmu. To naprawdę świetna komedia, parodia sama w sobie. Chętnie obejrzę i najnowszą część, żeby po raz kolejny załamać się nad Krystyną lub by przypomnieć sobie czasy (pierwsza część), gdy Pattinson nie wyglądał jak zombie. Oczywiście nie pójdę na to do kina - nie dam im na sobie zarobić. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie poszłabym do kina, gdyby nie były to urodziny przyjaciółki :). Tak, jak Ty, przeczytałam książki, zanim stały się słynne, i były fajne w takim stopniu, w jakim mogą być niezobowiązujące powieści dla nastolatek. Na pewno nie stanowią one takiej "legendy", jaką z nich zrobiono.

      Usuń
    2. I obejrzałam. :) Najbardziej podobała mi się ta scena przy końcu. Czytałam już kilka opinii, że są zmiany itd.,ale i tak dałam się nabrać jak małe dziecko. Rzadko doznaję takiego szoku, więc ostatnia część ,,Przed Świtem" mile mnie (w tym wypadku) zaskoczyła. Nawet Stewart była do zniesienia... Wydaje mi się, że przesadzili trochę z okrucieństwem - odpadające głowy wyglądały odrażająco. I to dziecko Belli i Edwarda wyglądało bardzo sztucznie. (Ta mała aktoreczka też była jakaś taka bez wyrazu). Szkoda, że tak przedobrzyli, bo film byłby chociaż raz na jakimś wyższym poziomie...

      Usuń
  2. Zgadzam się z Tobą co do okrucieństwa. Nie dość, że odpadające głowy wyglądały odrażająco, to jeszcze bardzo, ale to bardzo sztucznie. Ja też, oczywiście, dałam się zaskoczyć :). (Przyznaję, że odrobinę żałuję tego, że ta scena nie okazała się prawdą - byłoby o wiele ciekawiej :D). Jak pisałam w recenzji - Stewart miała znacznie większe pole do popisu, bo Bella stała się w tej części bardziej pewna siebie, niezależna, myślę, że jako aktorka czuła się w "Przed świtem" lepiej niż w innych filmach z serii. Też żałuję, że nikt im nie powiedział "hej, stop, tych efektów jest za dużo!" albo: "czy nie uważacie, że Renesmee wygląda jak dziecko zrobione w komputerze?" czy: "a może trochę krótsza ta czołówka i mniej oglądania dywanów w maksymalnym powiększeniu?". Nawet z naprawdę kiepskiej książki da się zrobić całkiem przyzwoity film (oczywiście, nie można tego dokonać bez żadnych zmian w fabule, więc automatycznie traci on całkowitą zgodność z książką), jednak wydaje się, że twórcy stwierdzili, że fani i tak to obejrzą, a krytyka dawno już dała sobie spokój.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tą czołówką masz rację. Mogliby te krajobrazy dać na koniec, to byłoby ładne zakończenie tej historii, a nie trzasnęli jakąś wizję Alice, która wydała mi się strasznie tandetna. I ta fala wody, która się w magiczny sposób podniosła - bajer rodem z Narnii ;D Śmieszyło mnie to, że na siłę wpakowywali efekty zamiast skupić się na zgłębieniu fabuły. Film mógł być dłuższy, żeby to jakoś miało ręce i nogi, a tak to czasami miałam wrażenie, że twórcy skaczą od jednej sceny do drugiej... Jestem pewna, że ktoś kto nie przeczytał książki nie połapał się w wielu wątkach.

      Usuń

Podziel się swoją opinią dotyczącą recenzji z innymi!