2 lutego 2013

Les Miserables: Nędznicy

Rok produkcji: 2012
Reżyser: Tom Hooper
Scenarzysta: William Nicholson
Gatunek: Dramat, musical
Oryginalny tytuł: Les Miserables
Plakat filmu:







B: Pójście do kina na Les Miserables stanowiło dla mnie semi-podwójny seans - patrząc na ekran, oczyma wyobraźni widziałam sceny z oglądniętego jakiś czas temu w Romie spektaklu. Jak większość ludzi, darzę to dzieło wielkim sentymentem i z tego też powodu nie mogłam doczekać się jego ekranizacji z moimi ulubionymi aktorkami (Anne Hathaway, Helena Bonham Carter) oraz aktorami (Russell Crowe, Hugh Jackman) w rolach głównych. 

C: Na ten film czekałem od pierwszej zapowiedzi. Dokładnie tak jak B. widziałem go w Romie i myślałem po prostu, że otrzymam ten sam materiał, tylko że w ładniejszej scenografii. Zaangażowanie przez Toma Hoopera znanych aktorów zamiast zawodowych śpiewaków zachwiało jednak moimi oczekiwaniami. Dalsze wieści sugerowały, że oprócz śpiewania, będą oni grać aktorsko. Jest to bardzo ciężkie zadanie i zastanawiałem się, jak z niego wybrną.

Zacznijmy jednak od historii. W dziewiętnastowiecznej Francji zwykłym ludziom nie żyje się zbyt dobrze. Pierwsza scena pokazuje ciężką pracę więźniów, wśród których znajduje się główny bohater - Jean Valjean (Hugh Jackman). To jego ostatni dzień pobytu w więzieniu, gdzie spędził dziewiętnaście lat swojego życia - najpierw został ukarany za kradzież chleba, następnie za próbę ucieczki. Jednak żółty paszport, będący poświadczeniem o jego kryminalnej przeszłości, odstrasza potencjalnych pracodawców. Jean Valjean jest zmuszony do życia pod innym nazwiskiem i w ten sposób, po wielu latach, zostaje burmistrzem. Następnie obiecuje on umierającej kobiecie (Anne Hathaway), że zaopiekuje się jej córeczką Cossette (Amanda Seyfried). W międzyczasie jest ścigany przez Javerta (Russell Crowe) za to, że ukrył swoją tożsamość i wyrzucił żółty paszport. Wszystko to dzieje się w przededniu wybuchającej w paryskich slumsach rewolucji.


Jak na musical przystało, najważniejsza jest tutaj muzyka. I o ile sceny, w których utwór wykonany jest przez wielu artystów, są wspaniałe (pomijając końcową piosenkę, gdzie dźwięk nie zgadza się z ruchem ust aktorów), to trochę gorzej mają się popisy solowe (pamiętajmy, że były one nagrywane na żywo!). Szczególne zastrzeżenia mam do Hugh Jackmana, który, moim zdaniem, dysponuje inną skalą, niż ta, która była wymagana do zagrania Jeana Valjeana. Zresztą, jego występ był bardzo nierówny - w jednej scenie zaśpiewał i zagrał genialnie, w drugiej znowuż coś nie wyszło. Osobną kwestią jest rola Anne Hathaway, co do której zdania są mocno podzielone. B. uważa, że jej gra była wspaniała i przejmująca, co sprawiło, że zaśpiewała I Dreamed a Dream w specyficzny sposób, przenosząc na niego swoje emocje, a C. sądzi, że najzwyczajniej w świecie egzaltowała swoją rolę pod względem aktorskim, zamiast skupić się choć odrobinę na śpiewaniu, tak, aby dało się tego słuchać. Pewne jest to, że oboje umieją śpiewać - oglądaliśmy ich wspólny występ podczas Oscarów. Russel Crowe jako Javert był elektryzujący i dominujący, miał o wiele więcej charakteru niż odtwórca tej roli w Romie, choć jego głos chwilami wydawał się płytki. Natomiast Helena Bonham Carter oraz Sacha Baron Cohen zagrali dokładnie tak, jak sobie wyobrażaliśmy państwo Thénardier. Na uwagę zasługuje także Samantha Barks, która cudownie zaśpiewała kwestie Eponiny, a jej wykonanie On My Own w strugach deszczu było wspaniałe i wzruszające.


Zdecydowanie najwspanialszą sceną (a jednocześnie piosenką) w całym filmie było One Day More. To wykonanie miało w sobie coś, czego nie widzieliśmy w żadnej innej wersji musicalu. Zarówno pod względem montażu scen, gry aktorskiej, a także śpiewu, był to najbardziej magiczny moment Les Miserables. Oglądaliśmy go z otwartymi ustami (dosłownie!).

Błędem, który w tym miejscu popełnia wielu recenzentów, jest chęć porównania tego filmu do pierwowzoru książkowego. Oczywiście wtedy pojawiają się głosy typu: "ale mnie przeszkadzał ten angielski, przecież to środek Francji" albo "bardzo dużo zmian względem książki". To jest film na podstawie musicalu, który powstał na podstawie dzieła Victora Hugo. Te wyżej wymienione cechy są charakterystyczne dla musicalu.

Dzieło Toma Hoopera zachwyca, jeśli chodzi o aspekt wizualny. Każda scena jest żywym przeniesieniem tego, co kiedyś widzieliśmy na scenie Romy, do filmowej rzeczywistości. Twórcom zdecydowanie należały się nominacje do Oscara w kategoriach najlepszej scenografii, charakteryzacji oraz kostiumów. Nic nie było tu na siłę zmienione, dzięki czemu reżyser zachował połączenie z teatralnym pierwowzorem. Naszym zdaniem, jedynym zgrzytem w charakteryzacji był wygląd Mariusa (zwłaszcza jego sterczące włosy na żelu i piegi), co irytowało przy każdej scenie, w której występował.


C: Moją pierwszą myślą po obejrzeniu filmu było: "Co za kretyn wymyślił, żeby wrzucić do trailera najsłabszą piosenkę w całym filmie?". Przecież zwiastun  ma pokazywać to, co jest najlepsze i najciekawsze w produkcji. Po prostu widzę tu zmarnowany potencjał. One Day More dużo bardziej nadawało się na zaprezentowanie filmu: jest tryumfalne, głośne i występują tam prawie wszyscy aktorzy. Jak już B. wcześniej napisała, jesteśmy fanami tego musicalu, dlatego ciężko nam go ocenić jako zwykły film. Traktujemy to jako kolejną interpretację muzyki Schoenberga. Z tego właśnie powodu tak ciężko mi "przymknąć ucho" na fatalny śpiew, który w zamyśle miał być artystyczny, a mnie przypomina miauczenie starego kota. Gdyby nie było w tym filmie Hathaway, a jakaś śpiewaczka z prawdziwego zdarzenia, bardzo zyskałby on w moich oczach.

B: Trudno jest mi obiektywnie ocenić Les Miserables. Ponieważ maniakalnie słucham soundtracku zakupionego po seansie w Romie, znam słowa zarówno do angielskiej, jak i polskiej wersji piosenek, niegdyś jeszcze sama śpiewałam je, będąc w szkolnym chórze, to traktuję ten film bardzo osobiście, i nawet jeśli kilka rzeczy mi w nim nie odpowiadało, nie jestem w stanie dać mu oceny niższej niż osiem. Pod wieloma względami podobał mi się bardziej niż w teatrze (przede wszystkim w kwestii gry aktorskiej był zdecydowanie lepszy), natomiast tam artyści śpiewali lepiej, a sam fakt, że działo się to na żywo, sprawiał, że byłam bardziej przejęta rozgrywającą się akcją. Obie wersje mają w sobie magię i wszystkim polecam pójść zarówno na spektakl, jak i na seans w kinie.

PS Zapomnieliśmy dodać, że polskie napisy były fatalne. Największą pomyłkę stanowiły różne wersje imienia głównego bohatera - byl Jean Vaaljean, Jean Veljean, Jean Vaeljean oraz Jean Veeljean. Skoro tłumacz nie wiedział, jak się je poprawnie pisze, powinien przynajmniej sam ze sobą ustalić jeden wariant, który później wykorzysta. Natomiast sens piosenek został zatarty przez naiwnie brzmiące i spłycone teksty, które często nijak się miały do oryginału (dobrze, że znamy je na pamięć i nie musieliśmy się posiłkować tłumaczeniem).


B C
Ocena:8♥/108/10

10 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawe recenzje. Zawsze chętnie je czytam. W Waszej pracy widać pasję i wielką dbałość o szczegóły. Trzymajcie tak dalej!
    Przesyłam pozdrowienia :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszymy, że tak uważasz :). Postaramy się Ciebie nie zawieść w kolejnych recenzjach.
      Także pozdrawiamy,
      B (oraz C - w domyśle)

      Usuń
    2. No, miało być niby anonimowo, ale się przyznam.
      Zachęciliście mnie do pójścia znów do kina. Jeej, jest tyle ciekawych nowości.
      pozdrowionka
      Weronika z IIIB :P :)

      Usuń
    3. Mieliśmy się nie przyznawać, ale się domyśliliśmy :). Weszłam na Twojego bloga i po prostu wiedziałam, że to Ty. Swoją drogą, piszesz świetne wiersze (i nic nie mówisz!).

      Usuń
    4. zero anonimowości w internecie :P dziękuję :)
      i oczywiście będę Was czytać dalej

      Usuń
  2. Liczę na to, że niektóre piosenki naprawdę są tak dobrze wykonane, jak napisaliście. Najbardziej jestem ciekawa ,,I dreamed a dream", które znam tylko w wykonaniu Susan Boyle... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym wypadku "I dreamed a dream" brzmi zupełnie inaczej niż to Susan Boyle (czy jakiekolwiek inne :D). Myślę, że warto także posłuchać wykonania Edyty Krzemień z Romy (link: http://www.youtube.com/watch?v=gRi7tTwfZTQ), także jest prześliczne.

      Usuń
    2. Rzeczywiście ładna wersja. Nigdy wcześniej nie słyszałam tej piosenki po polsku - dziękuję za uświadomienie mi, iż takie wykonanie istnieje. :)

      Usuń
  3. To chyba najlepsza recenzja u Was na blogu. Zwróciliście uwagę na wszystko, film jest dokładnie opisany i aż chce się go obejrzeć z samej ciekawości. Jednak nie wiem czy powinienem to robić, bo nie przepadam za musicalami (jedyny który lubię to Jesus Christ Superstar).
    Pozdrawiam, Forever

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszymy, że uważasz akurat tę recenzję za najlepszą - ma ona dla nas szczególne znaczenie. Moim zdaniem, warto jest pójść i zobaczyć, choćby po to, żeby dowiedzieć się, czym jest "Les Miserables" i z czym się to je :). Ja nie oglądałam "Jesus Christ Superstar", za to wiem, że C go uwielbia (przegrał mi na komputer cały soundtrack bez mojej wiedzy).
      Także pozdrawiam,
      B

      Usuń

Podziel się swoją opinią dotyczącą recenzji z innymi!