6 kwietnia 2013

Intruz

Rok produkcji: 2013
Reżyser: Andrew Niccol
Scenarzysta: Andrew Niccol
Gatunek: Thiller, Sci Fi
Oryginalny tytuł: The Host
Plakat filmu: Intruz







C: Na początku tak jak wszyscy oczekiwałem, że historia od autorki wielokrotnie nagradzanego (głównie Złotymi Malinami) Zmierzchu będzie historią na podobnym poziomie. Jednakże B. powtarzała cały czas, że to coś zupełnie innego. Potem przeczytałem opisy i doszedłem do wniosku, że historia jest całkiem ciekawa. Może mało odkrywcza, ale niezła. Do tego zwiastun był bardzo widowiskowy i po prostu zachęcał. Ale opinie na filmwebie były pełne hejterów, którzy pisali, że to największy gniot, jaki w życiu widzieli. Wyszło na to, że musiałem sam wyrobić sobie o nim opinię. Odrzuciłem wszystko, co dotąd usłyszałem, i udałem się na film praktycznie bez przemyśleń i uprzedzeń.

B: Dawno temu przeczytałam książkę Meyer, na podstawie której powstał opisywany film. Być może nie stanowiła arcydzieła ani nawet bardzo dobrej powieści, ale była zdecydowanie bardziej interesująca i dojrzała od Zmierzchu. Polubiłam główne postaci (zwłaszcza Iana), a sam pomysł był po prostu ciekawy. Ponieważ zazwyczaj oglądam filmowe adaptacje wcześniej przeczytanych książek, postanowiłam, że dam szansę Intruzowi i z niemalże zerowymi oczekiwaniami (zwłaszcza po uprzednim obejrzeniu Przed świtem), wybrałam się z C. do kina. 

Film opowiada o świecie, na który napadli kosmici, pragnący przejąć władzę nad wszystkimi ludźmi poprzez wszczepienie im siebie samych w postaci implantów, zwanych duszami. Najciekawsze jednak są motywy obcych: chcą oni stworzyć idealne społeczeństwo, gdzie nie ma przemocy, pieniędzy, kłamstwa, a wszyscy sobie ufają. I jak się dowiadujemy, na dwunastu planetach już im się to udało. Uważają oni, że ludzie są nieokrzesani i walczą między sobą bez celu, niszcząc jednocześnie środowisko naturalne (co nie jest szczególnie nowym spostrzeżeniem). Główna bohaterka Melanie (Saoirse Ronan) ucieka przed łowcami, którzy zajmują się wszczepianiem dusz. Niestety, nieomal ginie, wypadając z okna i daje się złapać. Okazuje się, że była jedną z przedstawicielek ruchu oporu i dusza, która się w niej zagnieździła, ma za zadanie przeczesać jej wspomnienia w poszukiwaniu pozostałych członków. Kosmici nie wzięli pod uwagę tylko jednego -  Melanie cudem przeżyła i siedzi w swojej głowie, mieszając w myślach wszczepionej duszy - Wagabundy.


Wiadomo, że za produkcją ciągnie się smrodek nazwiska Meyer, który dla jednych jest cudownym afrodyzjakiem, sprawiającym, że muszą wysupłać ostatnie oszczędności i pójść do kina, a dla innych zwykłym przykładem grafomanii i infantylności. Ten film nie zasługuje jednak na takie potraktowanie. Jest zupełnie inny. Pomysł jest ciekawy, a postaci warte uwagi i dające się zapamiętać. Budowa filmu sprawia, że najbardziej dynamiczne sceny otrzymujemy na początku, później dostajemy wprowadzenie do akcji i dokładne opisanie świata, a następnie sceny w kryjówce ludzi. Sprawia to, że najwięcej emocji odczuwamy na początku, a potem napięcie spada. Niestety, ostatnie pół godziny jest bardzo długie, niesamowicie ckliwe i po prostu nudne. Wszyscy w kółko powtarzają to samo, zamiast zrobić to, co się samo prosiło od początku. Dlatego 3/4 filmu jest naprawdę dobre, a końcówka słaba. Za to zakończenie, które następuje po niej, jest naprawdę zadowalające.

Pewnie zdziwicie się, że nie porównujemy książki do jej filmowej adaptacji  -  wynika to przede wszystkim z faktu, iż B. czytała ją dosyć dawno temu i nie chce nikogo oszukać czy przytaczać wypowiedzi innych osób, których nie jest w stanie całkowicie potwierdzić. Jednego jesteśmy pewni (a właściwie, to B. jest pewna) - w powieści było zdecydowanie mniej romansu, więcej relacji z rodziną, przyjaciółmi, całym pozostałym społeczeństwem ludzkim, a także więcej czasu poświęcono na dialogi Melanie z Wagabundą. Zbyt wiele ckliwych scen to zdecydowanie minus produkcji Niccola. Myślimy jednak, że świetnie dopasowani aktorzy (oprócz Emily Browning, wcielającej się w Pet) wyrównują ogólny bilans filmu.


A jeśli mowa o aktorach - wspomnimy teraz o najważniejszych spośród całej obsady. Saoirse Ronan bardzo dobrze poradziła sobie z rolą Melanie i Wagabundy. Jedyną rzeczą, która nas w niej irytowała, był jej głos, gdy mówiła jako ukryta w głowie Melanie. Przez większość filmu była autentyczna (zauważyliśmy jeden zgrzyt: w początkowej scenie, gdy uciekała przed łowcami). Bardzo dobrze się stało, że wcześniej odmówiła zagrania roli Belli w Zmierzchu  - tutaj miała o wiele większe pole do popisu. Tak jak w powieści, polubiłam (B.) tutaj postać Iana, zagraną przez Jake'a Abela. Była interesująca, a zachodzące w nim zmiany były dobrze ukazane. Zdecydowanie najbardziej ujął nas Jeb (William Hurt) - pozytywny świr, będący jednocześnie geniuszem. Jego rola była najbardziej ujmująca w całym filmie: w jego oczach było widać, że jako pierwszy uwierzył Wagabundzie. Poza tym do końca filmu widzimy, jak bardzo miał wszystko przemyślane i jaką rozwagą oraz mądrością wykazuje się, prowadząc cały ruch oporu. Jest po prostu postacią idealną. Bardzo dobrze poradziła sobie także Diane Kruger, wcielająca się w osobę Łowczyni. Była dokładnie taka, jak powinna - wyrazista, surowa, zacięta, a jednocześnie mająca swoje własne powody, by szukać ludzkiej osady z taką zawziętością.

Ścieżka dźwiękowa, to zdecydowanie atut Intruza - jest ciekawa, klimatyczna, z charakterystycznymi utworami. Mniej jednak zwracamy uwagę na melodie skomponowane przez Antoniego Pinta, niż na piosenki różnych artystów, pojawiające się w tle. Możemy wśród nich znaleźć takich twórców, jak X Ambassadors, Imagine Dragons, Ellie Goulding czy Active Child. Naszą ulubioną pozycją z całego soundtracku jest, póki co, Radioactive, wcześniej wspomnianego zespołu Imagine Dragons (poniżej).



Na uznanie zasługuje także scenografia - całość filmu była po prostu ładna wizualnie, wszystko ze sobą współgrało i stanowiło dosyć ciekawe połączenie. Ponieważ większość akcji rozgrywa się na pustyni i w jaskini, przeważały kolory piaskowe i brązy. Sprawiały one, że klimat filmu dążył w kierunku prawdziwego westernu. Całe społeczeństwo żyjące w jaskini wyglądało na wyrwane z tego typu filmu (albo nawet z serialu Doktor Quinn; ktoś go jeszcze pamięta?). Ciekawym zabiegiem było także wprowadzenie idealnych, minimalistycznych i bardzo nowoczesnych wystrojów pomieszczeń stworzonych przez kosmitów. Nieskalana biel ich ubrań w połączeniu ze srebrno-lustrzanymi karoseriami samochodów wyglądała świetnie. Bardzo ciekawy był także wygląd wnętrza jaskini, zwłaszcza w scenach na polu ze zbożem.

Efekty specjalne są, ale nie narzucają się zanadto, co wydatnie świadczy na ich korzyść. Ogólny klimat bardzo zgrabnie i przekonywająco oscyluje między postapokaliptycznym filmem o dyktaturze a bajkowym westernem.

C: No dobra. Przyznam się. Główną rzeczą, która przyciągnęła mnie w trailerze, były srebrne błyszczące Lotusy Evora, jakimi jeździli łowcy. Fantastyczny pomysł. Wyglądają świetnie w takim kolorze: są nowoczesne, a do tego nikt jeszcze tego nie wymyślił, żeby zrobić samochód w tak odbijającym srebrze (lustrze, właściwie). Motocykle łowców też tak wyglądają. Cała reszta pojazdów również jest bardzo klimatyczna. Rebelia porusza się monstrualnym Mercedesem Unimog, co po prostu się pięknie komponuje.

B: Intruz na pewno nie jest filmem, który odmieni Wasze życie albo niezwykle je wzbogaci. Nie jest jednak również gniotem. Ogląda się go przyjemnie, pomimo kilku większych bądź mniejszych zgrzytów. Jest przedstawiony w dosyć interesujący sposób i jeśli potraktujecie go bez uprzedzeń ("ojej, przecież to Meyer, nie możemy o tym powiedzieć nic dobrego, bo nas wyśmieją"), to powinniście spędzić miło czas na seansie w kinie. Polubiłam większość aktorów występujących w tej produkcji, a soundtracku (a przynajmniej niektórych piosenek) słucham od wczoraj non stop. Nie jest to pozycja konieczna do zobaczenia w kinie, ale jeśli kiedyś będziecie mieli okazję obejrzeć to w domu, to nie widzę ku temu żadnych przeszkód.

C: Na początku nie sądziłem, że to powiem, ale Intruza mogę (niemalże) wszystkim polecić z czystym sumieniem. Posiada ciekawy scenariusz, warte zapamiętania postaci, z którymi da się utożsamiać, świetną scenografię i dobrą muzykę. Jeżeli tylko pominie się "na podstawie prozy Stephanie Meyer" w napisach początkowych oraz przymknie oko na przydługą końcówkę, można cieszyć się naprawdę dobrym filmem, któremu nic właściwie nie brakuje (proszę mnie nie wyśmiewać, odnosząc się do tego, co napisała B., ja nie bronię autorki, tylko dobrego filmu, dającego dużo zabawy).

B C
Ocena: 7/10 7,4/10

4 komentarze:

  1. Czytałam książkę, trafiłam na nią całkowicie przypadkiem, ale przyznać muszę, że czytało się przyjemnie, na pewno prezentuje lepszy poziom niż saga wampirza. Ciekawa jestem filmu, choć nie wiem czy wybiorę się do kina. Za dużo w kinie teraz filmów wartych zobaczenia. No i jeszcze za chwilę zaczyna się Off Plus Camera, z czegoś trzeba zrezygnować.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na postawie jakiej książki powstał film ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Film powstał na postawie książki Stephenie Meyer o tym samym tytule.

      Usuń
  3. Obejrzałem. Hmmm... film jest taki sobie, da się popatrzeć, ale tylko z braku czegoś lepszego. Dla fanów science-fiction wartość znikoma. W zasadzie to zgodnie z przeznaczeniem nadaje się on głównie dla nastolatek.

    OdpowiedzUsuń

Podziel się swoją opinią dotyczącą recenzji z innymi!