Rok produkcji: | 1988 |
Reżyser: | Tim Burton |
Scenarzysta: | Warren Skaaren |
Gatunek: | Fantasy, czarna komedia |
Oryginalny tytuł: | Beetle Juice |
B: Sok z żuka to film, który czekał na mnie od bardzo dawna. Kiedy w końcu nadszedł długi majowy weekend, stwierdziłam, że muszę odreagować nadmiar matematyki, a jedna z najsłynniejszych produkcji Tima Burtona okazała się strzałem w dziesiątkę.
C: Pisałem już wcześniej o Batmanie jako o kolejnym filmie Burtona po Soku z żuka. I tą właśnie pozycją zajmiemy się teraz. Jest to jedna z pierwszych produkcji tego reżysera, która pozwoliła mu wypracować swoją własną stylistykę.
Historia rozpoczyna się od przedstawienia nam sympatycznego małżeństwa: Barbary Maitland (Geena Davies) i Adama Maitlanda (Alec Baldwin). Zamieszkali oni w małym miasteczku i kupili bardzo przytulny, a jednocześnie przestronny dom (jedna z ich znajomych wciąż powtarza, że jest za duży dla bezdzietnej pary). Obecnie zajmują się jego remontem, a w wolnym czasie Adam tworzy makietę całej miejscowości. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że pewnego razu podczas powrotu do domu giną w wypadku samochodowym.
Ciekawe, prawda? Na początku nie zdają sobie sprawy ze zmiany swojego stanu, ale po pewnym czasie niektóre rzeczy zaczynają ich niepokoić. Do ich ukochanego domku wprowadza się rodzina: Delia (mama Kevina: Catherine O'Hara), Charles (Jeffrey Jones) oraz Lydia Deitz (Winona Ryder). Delia, ponieważ jest "wielką artystką", obraca śliczny dom w perzynę, zastępując stylowe meble swoimi niebezpiecznymi rzeźbami oraz malując ściany na różnorodne kolory. Charles jest zdecydowanie zbyt bardzo zafascynowany życiem na wsi i postanawia porozmawiać ze swoim szefem, aby on też się przeprowadził do tej okolicy, a Lydia jest... dziwna. Ona jako pierwsza zdaje sobie sprawę z tego, że w ich nowym domu mieszkają duchy poprzednich właścicieli. Dobrze, ale gdzie Michael Keaton jako tytułowy Beetlejuice? Pojawia się chwilę później jako eksterminator ludzi, którzy przeszkadzają duchom spokojnie sobie "egzystować". Zrobił z tego niezły biznes i nawet ma reklamę w telewizji. Sama jego postać zresztą pojawia się na ekranie łącznie przez jakieś dwadzieścia minut. Mimo tego, Keaton stworzył bohatera, o którym nie sposób zapomnieć - bardzo charakterystyczną, a zarazem nieco obleśną i odrzucającą, kreację.
Tak zaczynał Batman. |
Cały świat umarłych przedstawiony jest jako jakieś dziwne, skrzywione alter ego rzeczywistego świata. Zawiera swoje specyficzne organizacje, gazetę, programy telewizyjne i sprawnie działającą siatkę urzędników. W pierwszych szkicach film miał być normalnym horrorem, w którym poprzedni mieszkańcy straszyli nowych domowników. Tim Burton jednak zobaczył w tym materiał do czarnej komedii i postanowił zmienić charakter produkcji. Wyszło świetnie. Film stanowi niesamowitą parodię gatunku, która jednocześnie jest na wysokim poziomie (nawet nie próbujcie tego porównywać z abominacjami z serii Straszny Film).
Aktorzy spisali się wyśmienicie: Geena Davies i Alec Baldwin (C: Cały czas mam go przed oczami jako grubasa z powodu jego roli w Zakochanych w Rzymie) stworzyli warte zapamiętania kreacje kochających się ludzi, którzy są źli z powodu niszczenia ich ulubionego domu. Cała reszta aktorów też wypada świetnie. Szczególnie warta zapamiętania jest siedemnastoletnia Winona Ryder w roli bardzo dziwnej córki państwa Deitz (była emo, zanim stało się to modne). Każda kreacja aktorska jest ciekawa, charakterystyczna i, jak przystało na tegoż twórcę: przejaskrawiona. Dzięki temu cały świat przedstawiony wydaje się odrealniony, dziwaczny, skrzywiony, czyli po prostu: burtonowski.
Muzyka stoi na bardzo wysokim poziomie. Z jednej strony Danny Elfman stworzył niesamowity soundtrack przywodzący na myśl jego najlepsze dzieła (między innymi, Edwarda Nożycorękiego). Z drugiej strony pojawiają się też przeboje muzyki popularnej, w tym The Banana Boat Song, występujący w najśmieszniejszej scenie w całym filmie.
C: Moim zdaniem ten film ogląda się głównie dla klimatu oraz stylistyki, a dopiero w drugiej kolejności dla ciekawej akcji, aktorstwa i tematyki. Jest to po prostu klasyczny film Tima Burtona, w którym widać, że mógł pokazać cokolwiek i to zrobił. Jest warty polecenia (oczywiście) zarówno fanom jego twórczości, jak i osobom, które chcą poznać tego oryginalnego reżysera.
B: Sok z żuka stanowi odtrutkę na współczesne dzieła Burtona (szczególnie mam na myśli bardzo nieudane Mroczne cienie), które straciły swoją magię, niezwykłą konstrukcję i ciekawe scenariusze na rzecz konsumpcyjnej papki (co, o dziwo, zdecydowanie łatwiej się sprzedaje). Podczas seansu naprawdę świetnie się bawiłam, a piosenki zostały mi w głowie na długo po zakończeniu filmu.
B: Sok z żuka stanowi odtrutkę na współczesne dzieła Burtona (szczególnie mam na myśli bardzo nieudane Mroczne cienie), które straciły swoją magię, niezwykłą konstrukcję i ciekawe scenariusze na rzecz konsumpcyjnej papki (co, o dziwo, zdecydowanie łatwiej się sprzedaje). Podczas seansu naprawdę świetnie się bawiłam, a piosenki zostały mi w głowie na długo po zakończeniu filmu.
B | C | |
Ocena: | 9/10 | 8/10 |
To jeden z najlepszych filmów w dorobku Burtona. Szkoda, że teraz nie potrafi stworzyć takiego kina.
OdpowiedzUsuńMasz rację, szkoda - mam nadzieję, że jednak się opamięta i przestanie tworzyć pod dyktaturę Disneya :).
Usuń