1 czerwca 2013

Frankenweenie

Rok produkcji: 2012
Reżyser: Tim Burton
Scenarzysta: John August
Gatunek: Horror, komedia, fantasy
Plakat filmu: Frankenweenie






Na ten film mieliśmy iść do kina. Nie stało się tak jednak, ponieważ okazało się, że w całym wielkim Krakowie nie ma w żadnym kinie wyświetlanej wersji 2D. Przypomina to sytuację z Iron Manem 3 (też Disney...), z tym że na tę produkcję zdecydowanie mniej osób z utęsknieniem czekało. Zapewne przyczyniło się to do box-officeowej klapy i tak już dosyć specyficznego filmu.

Jest to pełnometrażowy remake wcześniejszej produkcji o tym samym tytule. Zmianie uległa (oprócz długości) warstwa wizualna: zamiast filmu aktorskiego, dostajemy plastelinową animację. Główny bohater - Victor Frankenstein (Charlie Tahan) - jest uczniem szkoły w miasteczku New Holland. Nie ma praktycznie żadnych przyjaciół oprócz psa - Sparky'ego. Przez pierwsze dwadzieścia minut zapoznajemy się z tym szczególnym duetem i związujemy się z nim. Aż w pewnym momencie podczas meczu baseballa Sparky biegnąc za piłką, ginie pod kołami samochodu.

Victor, natchniony przez swojego nauczyciela ze szkoły - pana Rzykuskiego (Martin Landau) - postanawia ożywić psa za pomocą prądu. W tym celu na strychu buduje pracownię, gdzie podczas burzy wskrzesza Sparky'ego. Dalsza akcja filmu powinna dotyczyć tego, jak Sparky ma problem z dostosowaniem się do otoczenia oraz z faktem, że nikt go nie akceptuje. Ale właściwie taki motyw nie występuje. Zamiast tego skupiamy się na grupce kolegów ze szkoły Victora, którzy postanawiają zrobić to samo ze swoimi zwierzątkami. Dopiero w tym momencie pojawia się niespodziewana katastrofa.

"It's alive!"

Od strony aktorskiej główny bohater nie robi szczególnie wielkiego wrażenia, ale przecież jest tylko dzieckiem. Warta zapamiętania jest jednak rola nauczyciela. Martin Landau parodiuje tu samego siebie grającego w Edzie Woodzie Belę Lugosiego, co po prostu jest świetne. Jest jednocześnie przerażający i śmieszny. Całkiem ciekawa jest też postać Edgara (Atticus Shaffer), który bardzo przypomina Igora - sługę doktora Frankensteina. Jest on tutaj dosyć straszny, ponieważ chce szantażować Victora, żeby ten wyjawił mu sekret życia Sparky'ego. Ostatnią postacią, o której chcę wspomnieć jest siostrzenica burmistrza - Elsa Van Helsing (śmieszne nawiązanie). I to nie dlatego, że jest szczególnie warta zapamiętania. Przez praktycznie cały film mi kogoś przypominała. W końcu doszedłem do wniosku, że wygląda jak Winona Ryder w Soku z żuka. I nie myliłem się. W napisach końcowych z zaskoczeniem dowiedziałem się, że głosu tej bohaterce użyczyła właśnie ona.

Film można porównywać do mnóstwa wcześniejszych dzieł tego reżysera. Oprócz oczywistego spojrzenia przez pryzmat wcześniejszej krótkometrażówki pod tym samym tytułem, nasuwa się jeszcze porównanie do wszystkich produkcji, gdzie występuje motyw śmierci. Z Gnijącej panny młodej zapożyczona została cała strona wizualna - plastelinowe postaci z wielkimi oczami w praktycznie czarno-białym mieście. Miasteczko zaś bardzo przypomina to z Edwarda Nożycorękiego albo Soku z żuka. Muzyka napisana przez Danny'ego Elfmana posiada głównie mroczny motyw organowy, który bardzo, bardzo, bardzo, przywodzi na myśl ten z Batmana.

Niestety, zapożyczone zostały również złe rzeczy. Z Mrocznych cieni wzięta została mierność scenariusza, który sprawia wrażenie sklejanego na siłę. Gdyby wyciąć wszelkie sceny i wątki niepotrzebne, albo wrzucone "żeby było śmiesznie", dostalibyśmy film identyczny z poprzednikiem. Rozdmuchana ilość postaci, z których każda niby ma własną osobowość, a tak naprawdę są takie same, nie sprawia, że film ogląda się przyjemnie. Raczej przez cały czas się czeka, aż rozwiąże się problem Victora.

Mam wobec tego filmu jednak mieszane uczucia. Jest to kolejna kooperacja Burtona z Disneyem, która wygląda, jakby do gotowego filmu tego wybitnego reżysera usiadła grupa "specjalistów od marketingu i wizerunku" i niektóre rzeczy wygładziła, inne wycięła, a resztę polała "syropem grzeczności", "żeby się podobało szerszej publiczności" (poprzednią była Alicja w Krainie Czarów).



Mimo wszystko klimat jest niesamowity. Burton po kilku słabszych filmach chyba jednak zaczyna wracać do formy. Oprócz kolejnego przekształcania własnych schematów, reżyser dorzucił też elementy pastiszu, dotąd raczej rzadko stosowane w jego filmach. "Obśmiane" zostały takie produkcje jak: Nosferatu, Dracula, Frankenstein (oprócz tytułu filmu i motywu ożywiania trupów jest też jeden chłopiec, wyglądający identycznie jak potwór Frankensteina w wykonaniu Borisa Karloffa), Godzilla, Mumia oraz Gremliny.

Ale czy warto go oglądać???

Naprawdę nie wiem, jak mam go ocenić. Posiada zarówno rzeczy, które mnie zachwyciły, jak i takie, których nie spodziewałbym się nawet po bardzo słabej produkcji. Z jednej strony mamy fantastycznie pokazany klimat, a z drugiej scenariusz przypominający hydrę, który nie umie się skupić na głównym bohaterze. Dam mu 7 i będę liczył na to, że kolejne dzieło tego reżysera zasłuży co najmniej na mocne 8.

B C
Ocena: -/10 7/10

1 komentarz:

Podziel się swoją opinią dotyczącą recenzji z innymi!